wtorek, 29 lipca 2014

Skrzynka pierwsza, część czwarta - Grzegorz Kosok

Każdego ranka postępowałem według tej samej rutyny. Otwierałem oczy minutę lub dwie przed dźwiękiem budzika, który był nastawiony na siódmą piętnaście. Ręką sięgałem podłogi, gdzie zawsze leżał telefon podłączony do ładowarki. Wyłączałem alarm zanim zadzwonił i od razu wstawałem z łóżka.
Czasami przez chwilę stałem, opierając się o regał stojący obok łóżka. Kilkoma głębokimi oddechami próbowałem unormować mroczki, które pojawiały się przed oczyma. Miałem wrażenie, że był to objaw walki umysłu i ciała. Walczyli ze sobą - serce chciało zostać jeszcze zostać w łóżku i pospać, przez ospałość zawsze przegrywało z umysłem, który rozkazuje brnąć do łazienki.
Każdy mój poranek wyglądał tak samo: skorzystać z toalety, umyć zęby, wziąć szybki prysznic, osuszyć się ręcznikiem i uczesać włosy przed wyjściem z toalety. Po powrocie do pokoju założyć bieliznę, a następnie spodnie i czystą koszulkę, pas do spodni, skarpetki. Umieścić portfel w kieszeni, włożyć buty, wziąć klucze do ręki i torbę z rzeczami do treningu. Wyjść z domu. W czasie tych czynności mój umysł pobrzękiwał, przypominając o obowiązkach, terminach, zadaniach do wypełnienia.
Lubiłem wtorki, a szczególnie wtorkowe treningi. Czekałem z niecierpliwością na moment, kiedy moje ciało zaczynało się buntować przed kolejną porcją wysiłku i padałem ciężko dysząc na parkiet. Lubiłem wtedy leżeć i myśleć, jakie efekty może przynieść praca, którą wykonaliśmy z drużyną, w następnym meczu. Lubiłem, kiedy wszyscy mówili cicho, kiedy już nawet Igła nie miał siły aby żartować.
Lubiłem swoją pracę, chociaż nie lubiłem tak określać roli siatkówki w moim życiu. To była pasja, którą spełniałem każdego dnia. Owszem czasami miałem dość, ale przynosiła mi ona prawdziwą radość. Siatkówka przyniosła wiele wyrzeczeń w moim życiu. Wcześnie opuściłem dom rodzinny i zmieniłem szkołę, aby urzeczywistnić marzenie bycia siatkarzem.
- Obiboki, wstawać! Koniec leniuchowania, taki ładny dzień wam ucieka!
Po hali rozniósł się wesoły głos Krzyśka, który już w pełni przebrany wychodził. Zaśmiałem się na jego słowa. Nie wiedziałem, skąd ten facet brał tyle energii.
Część z zawodników opuściła już halę, a ja nadal leżałem. Zacząłem zauważać, że moje ciało zaczęło mnie oszukiwać. Zapominałem drobnych rzeczy, kluczy, dat urodzin. Nie mogłem sobie przypomnieć, kiedy to się zaczęło, ale w końcu to zauważyłem. Dopóki nie zrobiłem zdjęcia, twarze w mojej pamięci się zamazywały. Siniaków na swojej skórze nie zauważałam dopóki nie zrobiły się żółte. Potrzebowałem odpoczynku... i to jak najszybciej.
- Czy wszystko w porządku? - Zapytał trener.
- Tak, po prostu zapomniałem jakie to uczucie nigdzie się nie śpieszyć.
Uśmiechnąłem się na samą myśl o wolnym popołudniu i następnym dniu. Chciałem spędzić ten czas w samotności, spróbować życia takiego jakie prowadzi każdy przeciętny mężczyzna w moim wieku. Bez znajomych doszukujących się przyczyny porażki w ostatnim meczu. Bez rodziny wypominającej braku zainteresowania i odwiedzin. Zacząłem doceniać samotność, której wcześniej tak bardzo nienawidziłem. W dzieciństwie kojarzyła mi się ona z odrzuceniem, byciem poza grupą. W tamtej chwili to była tylko kwestia mojego wyboru.



Kiedy wchodziłem do baru, w mojej głowie był tylko jeden cel – być jak normalny facet. Wiedziałem, że niektórzy mogą mnie rozpoznać, jednak nie miałem nic do stracenia.
Były chwile, w których chciałem po prostu uciec. Daleko, daleko od codziennych stresów życia do pięknego, spokojnego miejsca. Nawet jeśli tylko miało trwać przez godzinę, żeby zapoznać się z uczuciami, które straciłem. To poczucie wolności, relaksu i kontemplacji. Chciałem rozwikłać węzły w moim umyśle, żeby myśli były w pełni wolne. Te uczucia, które zostały zmuszone do pozostania drzemiącą we mnie cząstką, jak szedłem dalej w świat dorosłych, nie zadowolony z tego, co doświadczałem. Czy nie byłoby wspaniale, aby tylko uciec od tych wszystkich niekończących się komplikacji, tylko na chwilę?